6 lutego 2019

Gry, które zraziły swoich fanów jeszcze przed premierą


Odpowiednia promocja gry przed premierą, jak i dalszy marketing po premierze jest dla deweloperów bardzo ważny. O ile fanów serii nie trzeba namawiać do zakupu gry jakimiś dziwacznymi reklamami pokroju live-action, tak wcale nie oznacza to tego, że można o nich zapomnieć. Niestety czasami marketing jest prowadzony w zły sposób, przez co dobre produkcje mają problem ze sprzedażą. Niekiedy nawet wierni fani zrażają się do swojej ulubionej gry.

Battlefield V


Świeżą produkcją, której marketing nie pomógł, a wręcz zaszkodził jest Battlefield V, który wyszedł w końcówce 2018 roku. Gra pomimo naprawdę dobrych ocen i opinii społeczności ma słabe wyniki sprzedaży. Gdzie twórcy popełnili błąd?

Największe piętno na Battlefield V odcisnął pierwszy trailer prezentujący...no właśnie! Na pierwszym zwiastunie promującym grę nie mieliśmy tak naprawdę do czynienia z żadnym konkretnym gameplayem, a zlepkiem dynamicznych scen, ale to nie to było problemem pierwszej zapowiedzi. Graczom, a przede wszystkim wiernym fanom serii (w tym także mnie) nie spodobało się wyraźnie zbyt luźne podejście do tematu II Wojny Światowej.

Wydawca gry po oburzeniu graczy zaczął powoli wycofywać się z mocno przesadzoną customizacją postaci i w następnych materiałach skupiono się na nowościach w serii oraz tym co graczy interesuje najbardziej - gameplayu. Niestety pomimo naprawdę dobrej mechaniki i ciekawych zmian, jak chociażby tworzenie zasłon w postaci worków z piaskiem, twórcy musieli zmierzyć się z niechęcią klientów do “kolorowego Battlefielda”

W ostateczności Battlefield V okazał się być dobrą grą, ale po słabych wynikach sprzedaży było widać, że EA zdenerwowało graczy. Co prawda nie chodzi tutaj tylko o nieudaną pierwszą zapowiedź, ale także o to, co chociażby mnie zraziło najbardziej - stopniowe dodawanie zawartości po premierze. Najprościej mówiąc, w dniu premiery Battlefield’a V nie otrzymaliśmy w pełni gotowego produktu, ze wszystkim co ma do zaoferowania. Twórcy uznali, że dodadzą nowy tryb gry, wzorowany na ostatnio modne Battle-Royale dopiero w marcu. Mnie jako konsumenta taka praktyka wystarczająco zniechęca do zakupu produktu w cenie premierowej, który będzie oferować wystarczająco dużo dopiero kilka miesięcy po premierze za niższą już cenę.

Diablo Immortal


Spójrzmy na zapowiedź nowego Diablo Immortal. To, że deweloperom gry mobilne podobają się bardziej, ze względu na wyższe dochody z mikrotransakcji to żadna tajemnica, ale tak duży wydawca nie powinien zrażać grupy fanów tak mocnej marki jaką jest Diablo. Nowa produkcja Blizzarda została znienawidzona przez graczy w ciągu pierwszych minut po jej pierwszej zapowiedzi! Powód? Gra została stworzona z myślą o systemach Android i iOS. Zwyczajny “skok na kasę”.

Oczywiście gracze nie mają pretensji, jeżeli jakiś duży wydawca chce stworzyć produkcję znanej marki w wersji na urządzenia mobilne. Mieliśmy już przecież do czynienia z Need for Speed No Limits, mobilnym Titanfall’em, nawet w Heartstone’a (właśnie od Blizzarda) lepiej się gra na telefonie. Ale w przypadku Diablo, gdzie fani od dawna czekają na nową część (Diablo III ukazało się w 2013 roku) duża zapowiedź gry mobilnej to był cios, na który fani nie mogli nie zareagować.

Powstało wiele dyskusji, z których wynikało, że mobilne Diablo wcale nie jest złym pomysłem, ale to nie jest nadal wyczekiwana, pełnoprawna kolejna część. Gracze czekają na Diablo IV z prawdziwego zdarzenia, na porządny sprzęt do grania, a nie kolejną gierkę na smartfony, gdzie mikrotransakcje odbierają całą przyjemność grania. Z Diablo miałem przyjemność zapoznać się po premierze trzeciej części w wersji na PS4. Mimo, że większość tego typu produkcji mnie się nie podoba, tak w produkcję Blizzarda grało mi się po prostu przyjemnie. 

Call of Duty: Black Ops IIII


Przykład ostatniej odsłony COD’a udowadnia, że można zrazić do siebie fanów przy zapowiedzi swojej gry, a po premierze mimo tego osiągnąć sukces. Tutaj już nawet nie chodzi o to, że to COD, więc i tak każdy go kupi, tylko o to jak Activision skutecznie przekonało graczy do swojej nowej wizji tej znanej serii. Przyznam szczerze, że gry pokroju PUBG i Fortnite, czyli oferujące tryb gry zwany Battle Royale nie zachęcają mnie ani troszeczkę. Tak samo wiernym fanom po pierwszej zapowiedzi nowego COD'a nie spodobał się pomysł, na Battle Royale w wydaniu Activision.

Czy gracze mieli powód zniechęcić się po rzuceniu hasła Battle Royale? Oczywiście, że tak! Call of Duty od zawsze był kojarzony z dynamiczną rozgrywką na małych i korytarzowych mapach, a tu nagle Activision wychodzi na scenę i mówi, że teraz kolej na ich własne Battle Royale. Nie ukrywam, że wszystkie produkcje, które starają się niekiedy na siłę dodać ten ostatnio bardzo modny tryb, są realizowane bez pomysłu na siebie. Oczywiście znajdą się wyjątki, gdzie niektórzy twórcy stworzą grę wzorowaną na trybie Battle Royale na swoich własnych i ciekawych zasadach.

Activision miało jednak pomysł na zmianę znanej do tej pory rozgrywki i wyszło im to na dobre, ponieważ nowa odsłona Call of Duty nie tylko sprzedaje się świetnie, ale i zbiera pozytywne oceny oraz komentarze graczy. Call of Duty to podręcznikowy przykład tego, że jeżeli twórca ma konkretny pomysł na swoją grę, to nie powinien się od razu zrażać początkową niechęcią potencjalnych klientów, a starać się bronić swój projekt i przykuć ciekawość konsumentów.

Podsumowanie


Na wybranych przykładach możemy zauważyć, że niekiedy twórcy potrafią zrazić do siebie nawet najwierniejszych fanów. Może to być spowodowane drastyczną zmianą rozgrywki, ciężką do pogodzenia polityką wydawcy czy przeniesieniem marki na nowe platformy. Ważne jest aby słuchać graczy, ponieważ to dla nich produkowane są gry. A jeżeli twórcy planują jakieś eksperymenty najlepiej, żeby dokładnie wiedzieli co robią, albo chociaż zrobili rozpoznanie wśród fanów.